Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niesienie podatków, a z tego co najwyżej proces, a jak procesy takie przeciw kapitałowi, i to zagranicznemu, wyglądają, wiadomo chyba!...
Kiedyż zjawiło się rozstrzygające słowo, kiedy zachybotało w mroku alkowy Cieplika i kiedy przeminęło bezwstydnie?! Oto dyrektor dogadał się do tego, by Związki umilkły na razie o strejkach... Do terminu zawarcia nowej Umowy niech przyjdą na Radę Kopalń i Hut ze status quo. Za co: nie będzie przeniesienia podatków, wszystkie pomoce przy Ludowym Domu ze strony samorządu i wpływ na cegielnię.
Poseł Drążek spijał nieustraszenie kawę, a w myślach rozpaczał: była to bowiem gremialna sprzedaż klasy robotniczej dla lokalnych korzyści. Wiedział nie głową samą, ale sercem i własną skórą, ile zarobi każdy z robotników na placu, dole, na powierzchni, przy maszynie, na odkrywce, przy płuczce, a ile każdy musi kupić, by zjeść. Nie starczy ludziom i znowu płacze dziecek w izbie a nogi głodnego karowacza za wózkiem nie nadążą.
— Status quo?! — warknął Drążek, — No, a drożyzna?
— Status quo — przywtórzył Kostryń.
Poseł splunął przez szparę w przednich zębach, na posadzkę.
Co splunięcie takie znaczy, wiedział dyrektor Kostryń nie od dziś. Znaczyło pogardę, niemoc. Mokra kropka chamskiego zakończenia: zgodę do dalszego zakrętu... Kostryń powstał, dwoma palcami dotknął ramienia Drążka, bardzo ostrożnie, jakby się bał palce łajnem pobabrać i wyszedł na powietrze.