Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy przechodził przez pokoje, referenci wstawali z szacunkiem. Rozsiadłszy się w gabinecie dyrektorów zadzwonił na sekretarza. Sekretarz, wymarzony. Szlachcic, dla Francuzów miał „de“ na wizytówkach, nawrócony socjalista. Przy tym blondyn piastowski, godny, jak z Matejki. Kostryń zawsze lubił blondynów, od czasu Coeura brunetów wogóle nie znosił. Knote była szatynką.
Sekretarz R. K. i H. Junosza-Skierski. Taki właśnie typ powinien był ożenić się ze Stanisławą. Piękny. Zuza mówiła o nim: rzeźba posmarowana masłem.
Pan Skierski wszedł, skłonił się taktownie. Kostryń spytał, czy nie nadeszło pismo z naprzeciwka? Ze Związku. Co do ustanowienia terminu w sprawie nowej Umowy. Wiedział, że nie mogło nadejść, skoro dziś po południu rozmawiają we dwóch z Drążkiem.
Pan Skierski zmarszczył uważnie złote brwi i po namyśle odpowiedział: — Nie nadeszło.
Kostryń został sam. Zapalił papierosa (pierwszy od śniadania). Rozmyślał jeszcze nad sensem zakończenia listu: King of England?
Przez okno widać było fasadę Ludowego Domu i tłumy bezrobotnych. Kostryń wiedział, że nie mają na co czekać.
A można było i tych ludzi uszczęśliwić i samemu skorzystać! Podwinął nogi na fotelu, jak do drzemki. Można było wyjednać od rządu kredyty, w wysokości sum, rozdawanych tym ludziom. Dać im pracę. A potem zniżyć stawki swoim robotnikom, dla wyrównania....
Myślał o tym, i o swoim planie: Drążkowi przy-