Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kostryń nie zwracał na nią żadnej uwagi. Podpisywał raporty. Chciał odczekać. Gdybyż to w Radzie Kopalń i Hut umiał odczekiwać, jak z Knote?!
Odczekać, nic prostszego.
Myślał dowolnie w kilku naraz kierunkach, byle nie o Knote. Oto naprzykład w sprawie zamążpójścia Zuzy można było znaleźć wyjście: Stanisława przywiązywała dużą wagę do szlacheckiego pochodzenia. Sama była ze szlachty, Kostrynie też szlachta. Biedna, ale stara. Zuza opowiadała swego czasu jakieś intymności o Coeurze. Pochodził, pono, z całkiem marnych stróżów... Przekonać Stanisławę, że córki za nieszlachcica wydać nie można.
Spojrzał znad papierów na Knote.
Purpurowe policzki masażystki zdawały się błyszczeć, górną wargę okryły drobne kropelki potu.
Wyczekać jeszcze.
Od strony wielkich pieców zbliżała się ku kancelarii lokomotywa manewrująca na torach huty. Ściany domu zaczęły się trząść, potężny oddech huczał coraz głośniej. Cielsko lokomotywy przetoczyło się wzdłuż okien. Kancelarię pogrążył mrok, miał dymu węglowego zastukał po szybach. Dym ten rzedniał, czarne skrzydła uleciały sprzed okien, w głębi walcowni siedm mokrych cieniów oblepiło nowy zlewek.
Odczekać jeszcze.
Ruszyło ją nareszcie. Jęła cichutko donosić o Mieniewskim. Spał w nocy spokojnie. O tłuczenia i siniaki goją się „przeciętnie“. Przyznała się do niego przypadkiem jedna robotnica. Szlaja osadnicka. Widocznie nie od dziś Mieniewski obraca się w Osadzie.