Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Porucznik utrzymywał stałe, że portier jest człowiekiem Coeura i zalecał ostrożność. Kostryń, wszystkie inne dowody pomijając, tłumaczył przodownikowi, że kaleka, zbity po pysku publicznie, jak Supernak zbity był swego czasu przez Coeura — nie daruje nigdy.
W związku z tym Supernakiem i zeznaniami aresztowanych bezrobotnych obiecał porucznik Kapuścik przyglądać się baczniej aferze księdza Kani. Stąd najprędzej wystrzeli nieszczęście!
— Jeżeli na te głodne brzuch} — rzekł wstając z brzękiem ostróg — przyjmować zaczną jeszcze jakąś nową wiarę, to nikt się nie rozezna.
— Rozeznamy się! — krzyknął Kostryń. Za głośno. Trzeba lepiej panować nad sobą. Ucałowali się z porucznikiem po staropolsku, w ramię.
Dyrektor został sam, pełen cichej, pokornej radości. Przewidział plany Coeura: Coeur nie chce strejku.
Zadzwonił, by wprowadzano Knote i zapatrzył się w okno. Siedem dymiących cieniów wyskoczyło spod ściany walcowni. Olbrzymimi hakami wpili się w rozprażone żelazo.
Na głodne brzuchy nowa wiara? A od czegóż miejscowy kanonik! W dawnego, biblijnego Boga już nie chce się im wierzyć... Odwrócił się ze wstrętem od walcowników — na środku kancelarii stała Knote.
W chustce na ramionach, rumiana, bez jednego mrugnięcia dużych, piwnych oczu, cierpliwa, obojętna, jakby czekała w aptece, u rzeźnika, czy przed kasą kolejową.