Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zazdrosny widocznie o nadspodziewane powodzenie Oleni u tych eleganckich panów, dopiero teraz poczuł się w swoim żywiole i zaczął z zapałem, godnym lepszej sprawy, tłuc wszystko, co mu wlazło pod rękę.
Anatol z całego koła zachowywał się najspokojniej. Głowa go zaczynała pobolewać, czuł zbliżającą się migrenę. Wściekły był na siebie, że nie skorzystał z tak wyjątkowo szalonej zabawy, aby rozbawiwszy się, zapomnieć. Wyrzucał sobie dzisiejszą skłonność do refleksji. Przeklinał się sam za to, że stracił przez swe głupie usposobienie do krytyki nawet w chwilach tak wyjątkowego, jak tutaj, ogólnego podochocenia, kilka godzin bezmyślnego upojenia...
Spostrzegł teraz Jana Krzysztofa, który siedział gdzieś z boku i pisał coś w notesie.
Anatol od niechcenia spojrzał mu przez ramię i czytał sonet...

»Szynk pełen wrzawy, krzyku i gorąca,
Twarze nabrzmiałe i oczy zamglone
Policzki trunkiem rozgrzane, czerwone.
Ten tego woła, tamten tego trąca...

Żadna myśl smutna nastroju nie zmąca,
Co chwila jakieś grono rozbawione
Wybucha śmiechem. W którą spojrzysz stronę
Widzisz tę radość, to życie szalone.

Wszystko wiruje dokoła mej głowy.