Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mężczyźni powitali go bardzo niechętnem spojrzeniem, ale on tem nie zrażony, swym potężnym basem patetycznie tłómaczył im, że nic strasznego się nie stało, że o tej porze, a w dodatku na Pradze, wszystko uchodzi i zaprosił do złączenia się z całem jego rozbawionem towarzystwem. Po pewnych wahaniach, namówieni przez kobiety, mężczyźni też się zgodzili na jego propozycję i wnet przysunięto ich stół do pijących bez rachuby i nie czekających żadnego pretekstu do wypijania duszkiem lampek szampana.
Gwar coraz większy obejmował zebrane tu grono. Jedni przez drugich krzyczeli, darli się, wszyscy coś dowodzili lub opowiadali, a nikt nie słuchał Anielcia, kelnerka, siłą posadzona na kolanach komika, usiłowała mu się wyrwać z uścisków. Pomagała jej w tych usiłowaniach sąsiadka Alfiego, chórzystka z operetki, którą tu przyprowadził sam. Na żądanie jakiegoś gościa znów muzyka zagrała »rytm amerykański«.
Któryś z nowoprzybyłych do stołu, a zaproszonych tu przez Armanda jegomościów, cisnął z całych sił o piec butelkę po winie; jego towarzysz kropnął zaraz kieliszkiem o podłogę.
Nareszcie i osowiały do tej pory Gleń,