Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale wzrokiem pogonił za upadającym w kąt niedopałkiem papierosa.
Czy też płomyk jego nie wznieci ognia. padłszy na podatny jaki grunt?
A niechby...
Wielka historja, gdyby się te rupiecie spaliły. Takie graty, to także kula u nogi.
Niewiele ich, niewiele też są warte, a ilu projektom stają mu na przeszkodzie.
Rozumiał to zdanie, które gdzieś słyszał, że człowiek staje się niewolnikiem nietylko swoich obowiązków, żony i dzieci, ale mebli i służby także.
— Tak, to jest ten balast nierozłączny, który trzeba holować przez całe życie.
Najwyższa rozkosz to być samym. Hotel, pensjonat, nawet mieszkanie gdzieś kontem, nie mieć domu, ani ojczyzny, dziś tu, jutro za górami, rzekami, jak przelotny ptak.
Nie przywiązywać się i nie przywiązywać do niczego wagi.
Tymczasem pić mu się chce nieznośnie.
Wstał, umył się, ubrał i poszedł do kawiarni.
Gdy wychodził na zadeszczone jesienne ulice, zegary biły szóstą.