Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu słowa o swym zamiarze i odtąd wszelki słuch zaginął o tobie. Przyznaję się szczerzo do mych obaw, żeś się spotkał z jakąś angielską fregatą, albo też, żeś miał jakieś nieprzyjemności z moimi ziomkami... Słowem, byłem w trwodze, czy cię czasem, mówiąc szczerze, nie... powieszono!
— I tak prawie było, mój drogi Harrisie, mówiąc prawdę, z wielką tylko trudnością udało mi się od stryczka się wykręcić.
— No, możesz być spokojny, mój miły Negoro — boć przecie, jak to mówią: co się odwlecze, — to nie ucieknie bynajmniej.
— Dziękuję najuprzejmiej za życzenia i wzajemnie ci je składam.
— Cóż?... ja jestem zawsze na to przygotowany — z iście angielską flegmą odpowiedział amerykanin. — Szubienica jest nieprzyjemnością naszego zawodu, z tym trzeba się pogodzić. Ci, którzy pragną umierać w łożku, niechaj w domu siedzą. Ale opowiedz, jak to tam z tobą było?... Więc cię pochwycił wojenny statek?
— Zgadłeś, bracie.
— Angielski, czy francuski?
— Stokroć gorzej!... Portugalski.
— Rzecz oczywista, iż stać się to musiało przed wyładowaniom? — uszczypliwie zapytał Harris.