Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wątpliwie. Duża to byłaby dla nas strata, gdyby uciekli na wybrzeże, nie mówiąc już nic o tem, że ja mam swoje prywatne z tym „panem kapitanem“ porachunki.
— Przecież i tak wymknąć się nie zdołają — odpowiedział Harris wzruszając ramionami — i wierzaj, że będziesz miał jeszcze sposobność zapłacenia tego swego rachunku i to z procentami. Dla mnie zaś pozostawanie w pobliżu rewolweru tego nie liczącego się z niczem chłopca stawało się z każdą chwilą bardziej niebezpieczne. Już ci mówiłem przecie, jak to było z ową muchą tse-tse, z żyrafami, z hippopotamami, śladem słoniów i t.p. A słoniów przecież nie tak znów wiele znaleźć można w Południowej Ameryce! Nie więcej w każdym razie ilu jest uczciwych ludzi w Benguelli. Jakby na złość, ten stary murzyn odnalazł widły i łańcuchy, służące do pętania niewolników, a nawet jakąś jedną odrąbaną rękę. A jakby tego jeszcze było nie dosyć, w gęstwinie rozległ się potężny ryk lwa. No, nic tu już teraz po mnie — powiedziałem sobie wtedy — wskoczyłem więc chyłkiem na konia i uciekłem.
— Doskonale sobie zdaję z tego sprawę, Harrisie — odpowiedział Negoro — że twoje położenie było bardzo trudne. Niemniej powtarzam, bo jest to najzupełniej inna spra-