Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krześle i oburącz podniósł książkę do oczu. Było to jedno z dzieł jego ojca. Otworzył je na chybił trafił i wzrok jego padł na środek stronicy. Starszy Heyst poruszał w swych licznych książkach wszelkie możliwe tematy — pisał o przestrzeni i czasie, o zwierzętach i o gwiazdach; analizował myśli i czyny, śmiech i zmarszczenie brwi, i skurcze twarzy wywołane przez agonję. Syn czytał w skupieniu, a twarz zmieniała mu się jakby pod wzrokiem autora. Był przejęty do żywego bliskością portretu, który wisiał z prawej strony, nieco nad jego głową; czuł dziwną obecność tej postaci w ciężkiej ramie, na wątłej ścianie z mat; portret był tam jakby na wygnaniu i u siebie zarazem — obcy na tem tle i potężny w nieruchomości malowanego profilu.
A Heyst, syn, czytał:

Najokrutniejszym ze wszystkich podstępów życia jest pociecha miłości — a także i najbardziej przebiegłym; gdyż pragnienie jest źródłem marzeń.

Przewracał kartki małego tomiku pod tytułem: „Burza i pył“, zaglądając tu i ówdzie do tekstu zawierającego rozmyślania, maksymy i krótkie sentencje, niekiedy zagadkowe a niekiedy bardzo wymowne. Zdawało mu się że słyszy głos ojca, jak mówi i znów mówić przestaje. Zląkł się z początku, ale później znalazł urok w tem złudzeniu. Uwierzył prawie że coś z ojca przebywa jeszcze na ziemi: upiorny głos, dostępny uszom z jego własnej krwi i kości. Z jakąż dziwną pogodą, splecioną z przerażeniem, spoglądał ów człowiek na nicość wszechświata! Pogrążył się w niej naoślep, może aby uczynić łatwiejszą do zniesienia śmierć, która staje przed człowiekiem w odpowiedzi na każde zapytanie.