Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z tobą — i ty wiesz o tem. Czemuż nie zapomniałam zupełnie, kim byłam przedtem — tak byłoby najlepiej; a prawie już udało mi się zapomnieć.
Wzruszyło go uczucie drgające w ostatnich słowach. Zdawała się mówić zcicha o jakimś dziwnym czarze w słowach tajemniczych i pełnych szczególnego znaczenia. Pomyślał że gdyby umiała mówić do niego tylko jakimś nieznanym językiem, przykułaby go do siebie pięknem samego dźwięku, przywodzącego na myśl niezmierne głębie mądrości i uczucia.
— Ale — ciągnęła — to nazwisko utkwiło mi jakoś w głowie; i kiedy je wymówiłeś —
— Wówczas czar prysł — mruknął Heyst w gniewnem rozczarowaniu, jak gdyby zawiodła go jakaś nadzieja.
Lena, siedząc trochę wyżej od Heysta, śledziła spokojnemi oczami zadumę i milczenie tego mężczyzny, od którego zależała tak zupełnie. Dotychczas nie zdawała sobie z tego jasno sprawy, ponieważ aż do tej chwili nigdy jeszcze nie odczuła, że jest zawieszona między niebem a ziemią — w jego ramionach. Coby się stało, gdyby zmęczył się swym ciężarem?
— I przecież nikt nigdy nie wierzył w to gadanie!
Heyst ocknął się w nagłym wybuchu śmiechu, na którego dźwięk oczy Leny się rozszerzyły, jak gdyby się niezmiernie zdziwiła. Ale był to odruch machinalny; ani ją ten śmiech zdziwił, ani zaskoczył. W gruncie rzeczy rozumiała teraz Heysta lepiej niż kiedykolwiek, począwszy od chwili gdy oczy jej pierwszy raz na nim spoczęły.
Śmiał się z pogardą.
— Co się ze mną dzieje? — zawołał. — Jak gdyby mię mogło obchodzić, co ktokolwiek powiedział i w co