Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziecko. Wsłuchawszy się w jego słowa, nie mogłem przyłączyć się do tłumu aby wziąć udział w walce Zacząłem wędrować po świecie jako niezależny widz — o ile niezależność taka jest możliwa.
Szare oczy Leny przez długi czas nie schodziły z jego twarzy. Odkryła że — zwracając się do niej — mówił właściwie do siebie. Nagle Heyst podniósł oczy — zdawało się że dopiero teraz zdaje sobie sprawę z jej obecności — opanował się i roześmiał, zupełnie ton zmieniając:
— To wszystko nie jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego tu się wogóle znalazłem. I doprawdy — sam nie wiem dlaczego. Poco wdzierać się w niezgłębione tajemnice, których badać właściwie nie warto. Człowiek daje się unosić prądowi. Szczęśliwców prąd niesie ku szczęściu. Nie chcę wmawiać w ciebie, że osiągnąłem powodzenie. I takbyś mi nie uwierzyła. Nie osiągnąłem powodzenia, ale z drugiej strony życie moje nie jest bankructwem — choć tak się wydaje. Fakt, że tu jestem, niczego nie dowodzi, prócz może pewnej ukrytej słabości w moim charakterze — ale nawet i to nie jest pewne.
Patrzył na nią nieporuszenie tak poważnemi oczami, że uznała za stosowne uśmiechnąć się do niego nieśmiało, ponieważ go nie zrozumiała. Jej uśmiech odbił się jeszcze słabiej na jego ustach.
— To, co powiedziałem, nic ci nie wyjaśnia — ciągnął dalej. — I niema właściwie odpowiedzi na twoje pytanie; ale że fakty mają pewną rzeczywistą wartość — opowiem ci jeden fakt. Spotkałem raz człowieka, który był w położeniu bez wyjścia. Używam tych słów, ponieważ określają dokładnie sytuację tego człowieka i po-