Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Któż inny byłby to zrobił dla ciebie? — szepnęła przejęta dumą.
— Nikt na świecie — odpowiedział szeptem z nieukrywaną rozpaczą.
Usiłowała się podnieść, ale udało jej się tylko dźwignąć trochę głowę z poduszki. Heyst pośpieszył wsunąć ramię pod jej kark lękliwym i łagodnym ruchem. Poczuła odrazu ulgę jak po pozbyciu się nieznośnego ciężaru, i cieszyła się że zdjął z niej niezmierne znużenie, które ją zmogło po bohaterskim czynie. W radosnem uniesieniu ujrzała się w czarnej sukni na łóżku, ogarniętą wielkim spokojem, i jego widziała nad sobą, jak pochylał się z żartobliwym uśmiechem, gotów ponieść ją w silnych ramionach i zawrzeć nazawsze w najskrytszej głębi serca. Zachwyt przeniknął całą jej istotę, przejawiając się uśmiechem niewinnej, dziewczęcej radości; i z tą niebiańską jasnością na wargach wydała ostatnie tchnienie w porywie tryumfu, szukając oczu ukochanego w mrokach śmierci.