Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się ich właśnie spodziewał, albo jakby mu było wszystko jedno co Heyst odpowie. Bawiąc się kawałkiem suchara, mruknął w roztargnieniu: „aha“, poczem westchnął i rzekł ze szczególnem spojrzeniem, które zdawało się nie sięgać w przestrzeń tylko zatrzymywać się w powietrzu bardzo blisko jego twarzy:
— Widać odrazu, że pan jest prawdziwym panem. Pan i mój szef powinniście się nawzajem zrozumieć. Szef oczekuje pana dziś wieczorem. Nie czuje się dobrze i trzeba nam już myśleć o wyjeździe.
Mówiąc te słowa, zwrócił się całem ciałem ku Lenie, lecz bez specjalnego wyrazu. Młoda kobieta oparła się o poręcz krzesła, skrzyżowawszy ramiona i patrzyła przed siebie, jakby była sama jedna w pokoju. Ale pod tym pozorem prawie bezmyślnej obojętności serce jej pałało od niebezpieczeństw i wzruszeń, które wdarły się w jej życie i rozkołysały jej duszę poczuciem niepojętej intensywności istnienia.
— Doprawdy? myślicie panowie o wyjeździe? — mruknął Heyst.
— Nawet i najlepsi przyjaciele muszą się rozstawać — wyrzekł zwolna Ricardo. — I wszystko w porządku, jeśli rozstają się po przyjacielsku. My obaj jesteśmy przyzwyczajeni do podróżowania. A pan lubi siedzieć na miejscu.
Widać było wyraźnie, że mówi to wszystko byle mówić i że uwagę jego pochłania jakiś cel nie mający związku z wymawianemi słowami.
— Chciałbym wiedzieć — rzekł Heyst z szyderczą uprzejmością — skąd pan może o mnie coś wiedzieć? — O ile pamiętam, nie zwierzałem się panu.
Ricardo, siedząc w głębi krzesła, patrzył w prze-