Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cił do pokoju. Sekretarz pozostał jednak na werandzie — rzekomo aby zobaczyć czy Chińczyk gdzie się nie kręci; w tym wypadku postanowił posłać mu kulę zdaleka, nie dbając o skutki. W gruncie rzeczy zaś został na werandzie bo chciał być sam, poza polem widzenia zapadłych oczu szefa. Poczuł sentymentalną potrzebę zatopienia się w samotnych marzeniach. Tego ranka zaszła wielka zmiana w panu Ricardo. Ta cała strona jego istoty, którą trzymał w uśpieniu z przezorności, z musu, a także i przez posłuszeństwo, zbudziła się teraz, przeobrażając jego myśli i wytrącając go z równowagi perspektywą tak oszałamiających skutków, jak naprzykład możliwość starcia z szefem. Ukazanie się potwornego Pedra z nowinami wyrwało Ricarda z rozmarzenia, przeplatanego przeczuciem grożących powikłań. Kobieta? Otóż to właśnie, jest na wyspie kobieta; i to zmienia zasadniczo sytuację. Odprawiwszy Pedra, stał zatopiony w myślach, śledząc białe hełmy Heysta i Leny, które znikły niebawem w zaroślach.
— Dokądże oni tak wędrują? — pytał się siebie.
Odpowiedź nasunięta przez niezmierny wysiłek myśli brzmiała: aby się spotkać z Chińczykiem. Ricardo nie wierzył bowiem w dezercję Wanga. To była kłamliwa bajka, potrzebna im do niebezpiecznego spisku. Heyst obmyślił widać jakąś nową taktykę. Ale Ricardo był pewien że ma sprzymierzeńca w dziewczynie — w tej dziewczynie pełnej odwagi, rozsądku i sprytu — sprzymierzeńca tego samego co i on pokroju!
Wrócił prędko do willi. Pan Jones siedział znów w głowach łóżka, skrzyżowawszy nogi i oparłszy się plecami o ścianę.
— Coś nowego?
— Nic, proszę pana.