Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

terjalnym faktem zniknięcia rewolweru. Lena nie umiała ocenić tego faktu w całej rozciągłości.
Heyst, obserwując jej oczy tkwiące w nim bez ruchu i jakby niewidome — gdyż skupienie odejmowało im wszelki wyraz — wyobraził sobie że to jest skutek wielkiego wysiłku myśli.
— Nie pytaj mnie, Leno, co to miało znaczyć; nie wiem i wcale go o to nie spytałem. Jak ci już mówiłem, ten pan przepada najwidoczniej za mistyfikacją. Nic mu nie odpowiedziałem, a on złożył napowrót głowę na zwiniętej derce służącej za poduszkę. Udawał że jest niezmiernie wyczerpany, ale podejrzewam że byłby najzupełniej zdolny do skoczenia każdej chwili na równe nogi. Mówił że został wyłączony z własnej sfery, ponieważ nie chciał zastosować się do pewnych ogólnie przyjętych prawideł; a teraz jest buntownikiem i odbywa wędrówkę po szerokim świecie Ponieważ nie miałem ochoty słuchać tych wszystkich bredni, rzekłem mu że słyszałem już o kimś podobną historję. Uśmiech jego jest doprawdy okropny. Wyznał mi że nie jestem wcale podobny do człowieka, którego spodziewał się zastać. Potem rzekł:
— „Co się zaś mnie tyczy, nie jestem wcale czarniejszy od tego osobnika, o którym pan myśli i mam tyleż co i on determinacji“.
Heyst spojrzał przez stół na Lenę, która wsparła się na łokciach, ująwszy twarz w obie ręce. Poruszyła lekko głową na znak porozumienia.
— Trudno wyrazić się jaśniej, prawda? — rzekł Heyst sarkastycznie. — A może miał to być miły żart w jego pojęciu; bo gdy skończył mówić, wybuchnął długim, hałaśliwym śmiechem. Nie zawtórowałem mu!
— Szkoda — szepnęła Lena.