Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łem długą rozmowę z tym... ale ty ich nie widziałaś. Jeden z nich, to fantastycznie cienki i długi osobnik o pozorach chorego; nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby był rzeczywiście chory. Mówił o tem z tajemniczym naciskiem. Przypuszczam że chorował na febrę tropikalną, ale nie tak bardzo jak stara się we mnie wmówić. To jest — jak się to mówi — człowiek z towarzystwa. Zdawało mi się że zacznie opowiadać swoje przygody — o które go nie pytałem — ale zamiast tego zauważył że to długa historja i że może innym razem —
— „Pan chciałby zapewne wiedzieć kim jestem?“ — zapytał.
— Odrzekłem że pozostawiam to jego woli, tonem, którego dobrze wychowany człowiek nie może nie zrozumieć. Podniósł się na łokciu — leżał cały czas na łóżku połowem — i rzekł:
— „Jestem tym, który —“
Lena zdawała się nie słuchać, lecz gdy Heyst przestał mówić, zwróciła ku niemu głowę szybkim ruchem. Wydało mu się że to był ruch badawczy, ale się mylił. Wrażenia jej były mgliste; cała jej energja skupiła się w walce, którą pragnęła podjąć w wielkim porywie miłości i zaparcia się siebie, tego wzniosłego rysu kobiecości; którą pragnęła prowadzić sama jedna aż do ostatka, wszystkiego mu oszczędzając — nawet świadomości tego co czyniła, o ileby to było możliwe. Byłaby chciała zamknąć go gdzieś podstępem. Gdyby była w stanie uśpić go na kilka dni, użyłaby środków nasennych lub czarów bez najmniejszego wahania. Uważała że jest za dobry na zetknięcie się z ludźmi tego rodzaju, a przytem niedostatecznie uzbrojony. To ostatnie spostrzeżenie nie miało jednak nic wspólnego z ma-