Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czy wyobrażał sobie że zapomniałem o twojem istnieniu? Jedno jedyne słowo, które wymówił, to było: „dwoje“. Przynajmniej tak to brzmiało. Tak, powiedział: „dwoje“; i że mu się to nie podoba.
— Co to ma znaczyć? — szepnęła.
— Wiemy co znaczy słowo: dwoje — prawda, Leno? Nas jest dwoje. Chyba nigdy jeszcze nie było na świecie dwojga ludzi tak bardzo osamotnionych! A może Wang chciał mi przypomnieć, że i on ma kobietę nad którą musi czuwać? Czemu taka jesteś blada, Leno?
— Czy rzeczywiście jestem blada? — spytała niedbale.
— Ależ tak! — Heyst był prawdziwie zaniepokojony.
— W każdym razie nie ze strachu — oświadczyła szczerze.
I rzeczywiście, zgroza, która ją ogarnęła, nie odebrała jej jednak panowania nad sobą; właśnie dlatego było to może jeszcze cięższe do zniesienia, ale nie pozbawiało jej sił.
Z kolei Heyst uśmiechnął się do niej.
— Nie widzę tu doprawdy żadnego powodu do strachu.
— Chciałam powiedzieć, że nie boję się o siebie.
— Mam cię za bardzo odważną — rzekł. Twarz jej znów się zaróżowiła. — A ja — ciągnął Heyst — taki jestem oporny w stosunku do wrażeń zewnętrznych, że nie mógłbym nazwać siebie odważnym. Nie reaguję dość mocno. — Zmienił ton. — Wiesz że dziś z samego rana byłem u tych ludzi?
— Wiem. Bądź ostrożny! — szepnęła.
— Ciekaw jestem, jak można być ostrożnym! Mia-