Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja nie widzieć lewolwel — rzekł Wang uparcie.
Książka, rozłożona na kolanach Heysta, ześlizgnęła się nagle, przyczem Heyst uczynił gwałtowny ruch aby ją złapać. Wang nie mógł zrozumieć tego ruchu, ponieważ stół zasłaniał mu książkę, i odskoczył przed tym groźnym, jak mu się zdawało, objawem. Gdy Heyst podniósł oczy, Chińczyk stał już we drzwiach werandy, nie przestraszony wprawdzie, lecz czujny.
— Cóż to znowu? — spytał Heyst.
Wang kiwnął znacząco wygoloną głową w kierunku kotary zasłaniającej drzwi sypialni.
— Ja nie lubić — powtórzył.
— O cóż ci chodzi u licha? — rzekł Heyst ze szczerem zdumieniem. — Czego nie lubisz?
Wang wyciągnął długi palec cytrynowego koloru w stronę nieruchomych fałd.
— Dwoje — powiedział.
— Jakto dwoje? Nie rozumiem.
— Gdyby pan wiedzieć, pan nie lubić! Ja dużo wiedzieć. Ja odejść.
— Heyst wstał z krzesła, lecz Wang zatrzymał się jeszcze we drzwiach na chwilę. Oczy kształu migdałów nadawały jego twarzy wyraz łagodnej i sentymentalnej melancholji. Mięśnie szyi poruszyły się wyraźnie, gdy wymówił dobitnym, gardłowym tonem: „Dowidzenia“, poczem znikł z oczu Numeru Pierwszego.
Z odejściem Chińczyka zmieniło się położenie. Heyst rozmyślał, co wobec tego należy właściwie zrobić. Wahał się długi czas; wreszcie, wzruszywszy ze znużeniem ramionami, wyszedł na werandę, zstąpił ze schodów i spokojnym krokiem ruszył zamyślony ku domkowi gości. Postanowił zakomunikować im ważny fakt i nie miał na myśli żadnego innego celu — a już