Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



II

Zegar — który wybijał ongi godziny filozoficznych rozmyślań — nie odmierzył jeszcze pięciu sekund, gdy Wang zmaterjalizował się w salonie. Chodziło mu właściwie tylko o spóźnione śniadanie, ale skośne jego oczy utkwiły odrazu w nieruchomej kotarze. Za nią bowiem umiejscowił natychmiast dziwne, głuche odgłosy walki, napełniające pusty pokój. Skośne oczy, właściwe jego rasie, nie były zdolne zaokrąglić się w zdumionem spojrzeniu; ale zastygły w bezruchu, w martwym bezruchu, a obojętna, żółta twarz odrazu się zasępiła i jakby wychudła w nagłym wysiłku czujności skupionej, podejrzliwej i trwożnej. Sprzeczne porywy zakołysały jego ciałem, które zdawało się wrośnięte w matę pokrywającą podłogę. Wyciągnął nawet rękę w stronę kotary, ale nie mógł jej dosięgnąć; nato trzeba było zrobić krok naprzód, czego nie uczynił.
Tajemnicza walka wciąż trwała; bose nogi dudniły o podłogę w niemych zapasach; żaden ludzki odgłos — syk, jęk, szept czy okrzyk nie przedostawał się przez kotarę. Upadło krzesło ale bez hałasu, lekko, jakby je ktoś położył, poczem rozległ się słaby, metaliczny brzęk cynowej wanny. Wreszcie pełne napięcia milczenie — niby dwóch przeciwników obejmujących się w śmiertelnym uścisku — przerwał ciężki, tępy łomot miękkiego ciała, ciśniętego o wewnętrzną ścianę. Zdawało się że cały domek się zatrząsł. W tej chwili właśnie Wang, który w strasznem podnieceniu wycofywał się ze stęża-