Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie ma odwagi ruszyć palcem — dziwił się Davidson spokojnym, trochę zasapanym głosem. — Co pan o tem myśli?
Myślałem, że musiała mieć w tem własny swój cel. Za mało było w niej życia, aby można ją było podejrzewać o poryw litości. Niepodobna nawet przypuszczać, aby Heyst mógł ją przekupić. Nie potrafiłby tego zrobić, choćby rozporządzał największemi środkami. A może uległa tej bezinteresownej namiętności, dążącej do pchnięcia kobiety w ramiona mężczyzny, namiętności, która w szanujących się sferach zwie się swataniem? Stanowiłoby to bardzo nieszablonowy przykład swatów.
— Zawiniątko było pewnie bardzo niewielkie — zauważył Davidson.
— Ta dziewczyna musiała mieć jakiś specjalny urok — rzekłem.
— Nie wiem. Była nieszczęśliwa. W zawiniątku znajdowało się pewnie tylko trochę bielizny i parę białych sukien, które muzykantki nosiły na estradzie.
Davidson rozmyślał w dalszym ciągu o tem wszystkiem. Twierdził, że w historji zwrotników był to fakt niesłychany. Bo gdzieżby się znalazł człowiek, gotowy wykraść dziewczynę grywającą w kapeli? Zdarzało się, naturalnie, że ktoś upodobał sobie jaką ładniejszą muzykantkę, ale nie po to, aby ją wykradać. Nic podobnego! Na to trzeba takiego warjata, jak Heyst.
— Proszę sobie wyobrazić, jakie to może mieć skutki — sapał Davidson, pełen bujnej imaginacji pod pozorami niewzruszonego spokoju. — Niech pan tylko spróbuje sobie wyobrazić! Samotne rozmyślania na Samburanie pomieszały mu w głowie. Nie zastanowił się ani trochę, bo nie byłby tego zrobił. Żaden mężczyzna