Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

co zaszło, choć, oczywiście, nie będzie mogła tego wytłumaczyć.
— Cóż tu jest do tłumaczenia? — spytał Davidson z powątpiewaniem. — Zawrócił sobie głowę tą skrzypaczką.
— A ona nim, jak się zdaje — poddałem.
— Piorunem się uwinęli — rozważał Davidson. — Jak pan myśli, co z tego wyniknie?
— Prawdopodobnie żal za grzechy. Ale jak się to stało, że wybrali sobie Schombergową na powiernicę?
I rzeczywiście — zdawałoby się, że figura z wosku może być użyteczniejszą od tej kobiety, którą przyzwyczailiśmy się wszyscy widzieć siedzącą na wzniesieniu ponad dwoma bilardami, bezmyślną, nieruchomą, niemą i zdającą się nic nie widzieć.
— Pomogła dziewczynie dać nura — rzekł Davidson, zwracając na mnie naiwne oczy, zaokrąglone od bezustannego zdumienia, w jakie wprawiła go ta sprawa — podobnie jak wstrząs przerażenia czy smutku wywołuje czasami drżenie nerwowe. Zdawało się, że nigdy się z tego nie otrząśnie.
— Siedziałem, niczego nie podejrzewając, gdy nagle Schombergowa rzuciła mi na kolana kartkę Heysta zwiniętą jak fidybus — ciągnął Davidson. — Ochłonąwszy ze zdumienia, spytałem, co też ona, u Pana Boga, ma z tem wspólnego? Dlaczego właśnie jej to powierzył? Nie drgnęła nawet — zupełnie jak malowany obraz a nie żywa kobieta — i wyszeptała tak cicho, że ledwie ją słyszałem:
— „Pomogłam im. Pozbierałam jej rzeczy, zapakowałam w swój własny szal i przez tylne okno wyrzuciłam na dziedziniec. Ja to zrobiłam“.
— I to ta sama kobieta, która — zdawałoby się —