Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przy zdrowych zmysłach... Taka historja nie może przecież trwać długo. Co on z nią w końcu zrobi? To poprostu warjactwo.
— Pan mówi, że on ma bzika. Schomberg znów twierdzi, że Heyst umiera z głodu na swojej wyspie; więc może ją zje wkońcu — poddałem.
Davidson opowiadał nam dalej, że Schombergowa nie miała czasu zapuszczać się w szczegóły. I rzeczywiście, należało się dziwić że pozostawiono ich tak długo sam na sam. Mijały senne godziny popołudnia. Na werandzie — przepraszam! na piazzy — rozległy się kroki i głosy, przesuwanie krzeseł, dźwięk trąconego dzwonka. Schodzili się goście. Pani Schomberg, nie patrząc na Davidsona, zaczęła prosić nerwowym szeptem, aby o tej sprawie nic nikomu nie wspominał i nagle ucięła w pół słowa. W niewielkich drzwiach prowadzących w głąb domu, ukazał się Schomberg z przygładzonemi włosami i pięknie rozczesaną brodą — tylko powieki miał jeszcze ociężałe od drzemki. Spojrzał podejrzliwie na Davidsona i rzucił nawet wzrokiem na żonę, ale wrodzony spokój jednego i zwykła nieruchomość drugiej uśpiły jego czujność.
— Czy kazałaś podać napoje? — zapytał cierpko.
Nie zdążyła jeszcze otworzyć ust, gdy z obładowaną tacą na głowie ukazał się główny kelner, zmierzając ku werandzie. Schomberg podszedł do drzwi i powitał gości, ale nie przyłączył się do nich. Pozostał w przejściu, zasłaniając je do połowy, zwrócony tyłem do pokoju, i stał tam jeszcze, gdy Davidson, posiedziawszy chwilę spokojnie, powstał aby odejść. Posłyszawszy szmer, Schomberg odwrócił głowę, zobaczył że Davidson składa jego żonie ukłon, na który odpowiedziała drewnianem skinieniem głowy i bezmyślnym uśmiechem, poczem