Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zmienił. Na tem właśnie polega wyższość wielkiego pana. Nigdy nie wyjdzie z siebie. Żaden prawdziwy pan nie wzrusza się — prawie nigdy. Zasnąłem w mig i zostawiłem go palącego papierosa przy ognisku przeze mnie rozpalonem; nogi miał owinięte pledem i siedział tak spokojnie jak w wagonie pierwszej klasy. Nie zamieniliśmy nawet dziesięciu słów po tem wszystkiem i aż do dzisiejszego dnia nie mówiliśmy nigdy o tej historji. Nie byłbym wcale wiedział, że i on to pamięta, gdyby sam nie wspomniał — pamięta pan — wtedy jak mówiliście o Pedrze.
— Zdziwił się pan wówczas, prawda? Właśnie dlatego opowiadam panu jak to się stało, że Pedro włóczy się za nami jak pies — ale gdzie od psa pożyteczniejszy! Pan widział, jak potrafi dreptać wokoło z tacą? No więc z równą łatwością ubiłby wołu jednem uderzeniem pięści, gdyby tylko zwierzchnik szepnął słowo. A przywiązany do szefa! Słowo daję, więcej niż jakikolwiek pies na świecie do swego pana.
Schomberg wyprężył piersi i rzekł:
— Otóż to jest właśnie jedna z kwestyj, o których chciałbym pomówić z panem Jonesem. Niemiło mi, że ten drab kręci się tak wcześnie koło domu. Całemi godzinami wysiaduje na tylnych schodach i straszy mi ludzi, tak że obsługa na tem cierpi. Moi Chińczycy...
Ricardo kiwnął głową i podniósł rękę:
— Kiedym go zobaczył pierwszy raz, byłby mógł przestraszyć nawet osiwiałego niedźwiedzia, a cóż dopiero Chińczyka. Teraz już jest cywilizowany w porównaniu z tem co było. No więc — tamtego ranka, pierwszą rzeczą którą zobaczyłem, otworzywszy oczy, był właśnie Pedro siedzący pod drzewem i uwiązany