Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zapominają o tem, co w przeszłości pomniejsza je w ich oczach.
— Ale mnie chodzi o pana oczy! Nigdy przedtem nie pragnęłam o niczem zapomnieć, póki pan nie przyszedł do mnie wtedy wieczorem i nawskroś mnie nie przejrzał. Wiem że niewiele znaczę, ale umiem opiekować się mężczyzną. Opiekowałam się ojcem, odkąd tylko doszłam do rozumu. To nie był zły człowiek. Teraz, kiedy mu już pomóc nie mogę, chciałabym zapomnieć o tem wszystkiem i zacząć życie na nowo. Ale to nie są rzeczy, o których mogłabym z panem mówić. I o czem wogóle mogłabym z panem mówić?
— Niech się pani o to nie troszczy — rzekł Heyst — głos pani mi wystarcza. Zakochany jestem w pani głosie, cokolwiekby pani mówiła.
Ucichła na chwilę, jak gdyby to spokojne oświadczenie zatamowało jej oddech.
— Ach, chciałam pana zapytać...
Przypomniał sobie, że dziewczyna nie zna prawdopodobnie jego nazwiska i oczekiwał, że teraz zapyta o nie; ale po chwili wahania mówiła dalej:
— Dlaczego pan kazał mi się uśmiechnąć wtedy wieczorem, tam w sali koncertowej — pamięta pan?
— Zdawało mi się, że nas obserwują. Uśmiech jest najlepszą z masek. Schomberg siedział o jeden stolik od nas i pił z holenderskimi urzędnikami z miasta. Śledził nas na pewno, a w każdym razie śledził panią. Dlatego powiedziałem, żeby się pani uśmiechnęła.
— Ach, więc dlatego! Nie przyszło mi to wcale do głowy.
— A pani zrobiła to tak dobrze, z taką gotowością, jakby pani rozumiała moją myśl.