Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dawał się jej tak czarującym jak teraz, gdy ożywiła go swym urokiem ta młoda osoba o śniadawej, zlekka zmarszczonej twarzy. Z nagłą żywością przypomniała sobie Juna, jak sama wyglądała powabnie w owe zamierzchłe dnie, kiedy jej serce oddane było Filipowi Bosinneyowi, zmarłemu już kochankowi, który zerwał z nią, żeby raz na zawsze unicestwić zależność Ireny od ojca tej oto dziewczyny. Czy Fleur wiedziała i o tem?
— No, i cóż zamierzasz począć? — zapytała.
Upłynęło chwil parę, zanim Fleur zdobyła się na odpowiedź.
— Nie chcę, żeby Jon cierpiał. Muszę raz jeszcze z nim si§ zobaczyć i położyć kres wszystkiemu.
— Chcesz położyć kres wszystkiemu!
— A któż to uczyni, jak nie ja?
Nagle Fleur wydała się oczom Juny niewymownie zgnębiona.
— Myślę, że masz rację — mruknęła. — Wiem, że mój ojciec jest tego zdania; jednakże... nigdy nie uczyniłabym tego sama. Nie mogę pogodzić się z tem, by wszystko miało tak zostać.
Jak poważną i rozważną wydawana się ta dziewczyna! Jak nie było znać wzruszenia w jej głosie!
— Ludzie pewno pomyślą, żem zakochana.
— Może nie jesteś?
Fleur wzruszyła ramionami.
— Moglabvm się domyśleć — mówiła sobie Juna w głębi ducha — to córka Soamesa... rybeńka! A jednakże... oni...
— Do czegóż zatem ja jestem ci potrzebna? — ozwała się z pewną niechęcią.
— Czy mogłabym widzieć się tu z Jonem, gdy będzie Przejeżdżał do Holly? On przyjedzie, jeżeli poślesz mu dziś zawiadomienie. Potem zaś może będziesz łaskawa zawiadomić spokojnie swą rodzinę w Robin Hill, że wszyst-