Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W małej jadalni.
Rzuciwszy okiem na Borysa Strumołowsklego, na Hannah Hobdey i Jimmyego Portugala, Juna nic nie odrzekła i wyszła, wytrącona z równowagi. Wszedłszy do małej jadalki, przekonała się, że młodą panienką była Fleur — nieco blada, ale niezmiernie urocza. W tym momencie rozczarowania miło było Junie, tak homeopatycznej z natury, miło było powitać kulawe kaczątko swojskiego chowu.
Nie ulegało wątpliwości, że Fleur przybyła tu ze względu na Jona, a przynajmniej w celu zasięgnięcia języka. Juna w tej chwili wyczula, że asystowanie komuś było jedyną znośną rzeczą.
— A więc nie zapomniałaś przyjść — rzekła.
— Taki Jakie miluchne mieszkanko! Ale proszę się mną nie krępować, jeżeli masz gości.
— Ależ wcale nie! — odparła Juna. — Pozwolę im przez chwilę smażyć się we własnym sosie. Czy przyszłaś w sprawie Jona?
— Mówiłaś mi, że uważasz, iż nie należy przed nami niczego taić. Otóż i doszłam całej prawdy!
— Och! — westchnęła Juna bezmyślnie. — Prawda, że rzecz niemiła?
Stały po obu stronach małego, nienakrytego stolika, przy którym Juna brała posiłek. Na stoliku stał wazon, pełny maków islandzkich; Fleur podniosła rękę i trącała je palcem, okrytym rękawiczką. Juna nagle spodobała się jej suknia nowego kroju, ujęta w ornament na biodrach i zwężona koło kolan — zachwycająca modrą barwą lnu kwitnącego.
— Ona pozuje do obrazu — pomyślała Juna. Jej mały pokoik o biało tynkowanych ścianach, z kaflową, czerwoną, staroświecką podłogą i kominkiem, z czarno malowanem zakratowanem oknem, przez które z ukosa wsączały się ostatki światła słonecznego, nigdy nie wy-