Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Adolfie! — rzekł do lokaja — trzeba wstawić jeszcze jedną butelkę!
On sam wypije także pewnie sporo, bowiem, dzięki receptom doktora Blighta, czuje się wyśmienicie, a nadto był o tyle ostrożny, że nie jadł drugiego śniadania. Odymając dolną wargę, wydał ostatnie jeszcze zlecenia:
— Adolfie, ździebełko, „West India“ jak podasz szynkę.
Wszedł do przedpokoju, usiadł z rozstawionemi kolanami na brzeżku krzesła, i cała jego wysoka, rozłożysta figura zastygła w pozie dziwnej, wyczekującej nieruchomości. W każdej chwili gotów był zerwać się. Od miesięcy już nie wydawał proszonych obiadów. Obiad ten, wydany na cześć zaręczyn Juny, wydawał mu się zrazu dokuczliwym kłopotem (w rodzie Forsytów z całem nabożeństwem utrzymywano zwyczaj czczenia zaręczyn uroczystemi obchodami), po uporaniu się wszakże z pracą przy rozesłaniu zaproszeń i wydaniu dyspozycji kucharzowi poczuł się przyjemnie podnieconym.
Siedząc teraz z zegarkiem w ręce, tłusty, wygładzony i lśniący, niczem osełka masła, nie myślał o niczem.
Wysoki mężczyzna, z okazałemi bokobrodami, który niegdyś służył u Swithina, a teraz miał sklep korzenny, wszedł, oznajmiając:
— Pani Chessmann i pani Septymusowa Small!
W tej samej chwili ukazały się dwie panie. Pierwsza, ubrana cała na czerwono, miała duże plamy tej samej barwy na policzkach i bystro spoglądające, żywe oczy. Zbliżyła się do Swithina, wyciągając do niego rękę, uwięzioną w długiej rękawiczce koloru pierwiosnka.
— Jak się masz, Swithinie? Nie widziałam cię już od wieków. Wiesz, mój drogi, że porządnie się od tego czasu roztyłeś!
Wewnętrzne poruszenie Swithina zdradzała jedynie nieruchomość jego wzroku. Zawrzał w nim głuchy,