Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

samej jednak chwili, odwróciwszy się, spostrzegł, że znajduje się naprzeciwko klubu „Rozmaitości“. Tęsknota, która żarła go cały wieczór, wzięła górę. Kazał dorożkarzowi zatrzymać się. Zdecydował się wejść i zapytać, czy Jo należy jeszcze do klubu.
Wszedł. Hall klubowy zachował w zupełności dawny swój wygląd z czasów, kiedy bywał tutaj na obiadach w towarzystwie Jacka Herringa, jako że miano tu najlepszego kucharza z całego Londynu. Rozejrzał się dokoła bystrym, władczym swoim wzrokiem, który sprawiał, że zawsze lepiej bywał obsługiwany, aniżeli wszyscy inni.
— Czy pan Jolyon Forsyte jest jeszcze członkiem waszego klubu? — zwrócił się do lokaja.
— Tak, proszę pana, jest obecnie tutaj. Kogo mam zameldować?
— Ojca jego
Jolyon junior, już na wychodnem z klubu, włożył kapelusz i przechodził przez hall, kiedy portjer zatrzymał go. Niemłody był już, siwiejący, z twarzą zbiedzoną — nieomal kopją ojcowej i krzaczastym opadającym jego wąsem. Zbladł mocno. Spotkanie to po tylu latach było straszne; niczego tak panicznie nie bał się, jak wszelkich scen. Zetknęli się obaj i podali sobie ręce bez słowa. Wreszcie ojciec ze drżeniem w głosie zapytał:
— Jak się masz, mój chłopcze?
— Jak się masz, ojcze?
Obciśnięta rękawiczką lawendowego koloru dłoń starego Jolyona drgnęła.
— Jeżeli idziesz w moją stronę — rzekł — mogę cię podwieźć.
I jakgdyby stale, co wieczór, odprowadzali się wzajem do domu, wyszli razem i wsiedli do dorożki.
Staremu Jolyonowi wydało się, że syn jego urósł. — Zmężniał w każdym razie — pomyślał. Uprzejmy