Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nem ubranku lubił prześlizgiwać się pod lukiem rozstawionych ojcowych nóg, potem czasy, kiedy on sam biegł obok kucyka chłopca, ucząc go konnej jazdy; dalej dzień, w którym po raz pierwszy zaprowadził syna do szkoły... Chłopczyna taki był przylepny i dający się kochać! W kolegjum w Eton zyskał w zbyt wielkim może stopniu owe pożądane manjery, które, jak wiedział stary Jolyon, nabyć można tylko w tego rodzaju szkole, bardzo znacznym kosztem; zawsze wszelako niezmiennie był miły i serdeczny w obcowaniu. Zawsze też był mu towarzyszem — nawet po Cambridge — jakkolwiek uniwersytet oddalił go nieco od rodziny wskutek zyskanych tam wszelkiego rodzaju plusów. Stosunek starego Jolyona do krajowych szkół publicznych i „uniwerków“ pozostał zawsze niezachwiany, zachował też wzruszające uwielbienie, niewolne jednak od pewnego rodzaju nieufności w stosunku do systemu kształcenia, stosowanego w wyższych uczelniach, z których nie było mu danem korzystać samemu...
Teraz, kiedy Juna odjechała i opuściła dom, a raczej prawie, że go opuściła, pociechą byłoby dla niego widzenie się z synem. Czując, że myślą tą popełnia zdradę wobec swojego rodu, swoich zasad i swojej warstwy, usiłował stary Jolyon zająć się wyłącznie słuchaniem śpiewaka. Mamy aktorzyna! — mamy nieudolny partacz! A Florjan... niczem kij!
Już po dawnej operze. Jak łatwo zadowolnić dzisiejszą publiczność!
Na ulicy udało mu się złapać dorożkę z przed nosa opasłemu, znacznie młodszemu jegomościowi, który uważał ją już za swoją własność. Droga jego wiodła poprzez Pall Mall, ale, dojechawszy do rogu, zamiast pojechać w kierunku Green Parku, skręcił dorożkarz na ulicę St. James. Stary Jolyon wyciągnął już rękę przez okienko (nie znosił, aby wożono go niewłaściwą drogą), w tej