Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawsze wyraz twarzy chłopca przysłaniała teraz maska nieco sardoniczna, jakgdyby warunki jego życia nakazywały mu zbrojenie się w nią. Rysy jego twarzy były niezaprzeczenie charakterystyczne dla rodu Forsytów, miały wszelako w wyrazie swoim obce innym członkom rodziny skupienie uczonego czy filozofa. Tak, przez te lat piętnaście musiał często niewątpliwie skupiać się i zwierać w samym sobie!
Dla młodego Jolyona był pierwszy rzut oka na ojca wstrząsający do głębi. Miał wygląd taki starczy i znużony! Kiedy jednak siedzieli już w dorożce, wydał mu się ojciec prawie niezmieniony, niewzruszenie spokojny, jakim go zawsze pamiętał, wyprostowany i spoglądający jak dawniej bystrym, władczym swoim wzrokiem.
— Dobrze wyglądasz, papo.
— Średnio — odparł stary Jolyon.
Owładnął nim niepokój, który, czuł to dobrze, musi wyrazić słowami. Odzyskawszy tak niespodzianie syna, rozumiał, że musi dowiedzieć się przedewszystkiem, jaka jest jego sytuacja finansowa.
— Jo — rzekł — chciałbym wiedzieć, jak tam u ciebie z flotą? Przypuszczam, że musisz być zadłużony po uszy?
Umyślnie nadał zapytaniu swojemu tego rodzaju formę, aby ułatwić synowi wyznanie.
Jolyon odparł z pewnym, właściwym mu odcieniem ironji:
— Nie, nie jestem zadłużony!
Jolyon ojciec wyczul w jego tonie urazę; ujął go delikatnie za rękę. Popełnił krok ryzykowny. Musiał jednak narazić się na to, zresztą Jo nie zachowywał się nigdy szorstko względem niego. Jechali przez chwilę w milczeniu. Dorożka stanęła przed domem starego Jolyona, który gestem ręki zaprosił syna, aby wszedł za nim, ale Jolyon junior potrząsnął głową.