Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/408

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łośnika Sztuki, aby stanął w obronie artystów przeciwko temu, co w danym wypadku — zaznaczył wyraźnie: w danym wypadku — występuje w charakterze żelaznej ręki kapitału.
— Jakie — rzekł — będzie położenie zawodów artystycznych, jeśli bogaci posesjonaci, jak pan Forsyte właśnie, będą mieli prawo zrzucania się z odpowiedzialności za roboty, jakie oni sami powierzyli do wykonania?...
A teraz spróbuje wezwać swojego klijenta na wypadek, gdyby okazać się miało, że w ostatniej chwili odnalazł się i może być obecnym.
Imię i nazwisko Filipa Bosinney’a okrzyknięte zostało trzykrotnie przez woźnych i odgłos wołania rozległ się melancholijnem echem po sali i korytarzach sądu.
Wywołanie tego nazwiska, które przebrzmiało bez odpowiedzi, dziwne wywarło wrażenie na Jamesie: wydało mu się podobnem do nawoływania zaginionego psa po ulicach. Gnębiące wrażenie, że oto szuka się zaginionego człowieka, w przykry sposób odbiło się na jego poczuciu bezpieczeństwa i wygody — na przytulnej świadomości życia. Nie umiał sam powiedzieć dlaczego, dziwnie jednak czuł się zaniepokojony.
Spojrzał na zegarek — za kwadrans trzecia! Za kwadrans skończy się wszystko. Gdzie chłopak może się podziewać?
Dopiero w chwili, kiedy przewodniczący ogłosił wyrok, zdołał otrząsnąć się z doznanego wrażenia.
Stojąc poza drewnianym pulpitem, oddzielającym go od zwykłych śmiertelników, przechylił się uczony sędzia naprzód. Światło elektryczne, zapalone w tej chwili ponad jego głową, padło mu na twarz, zabarwiając ją na lekko pomarańczowy odcień, który odbijał tem żywiej od śnieżnej białości wieńczącej go peruki; obszerność