Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aby się przekonać, czy Bosinney nie ukrywa się w niej gdzieś.
Młody Chankery rozpoczął swoje przemówienie nerwowo — nieobecność Bosinney’a postawiła go w niezręcznej pozycji. Czynił też co było w jego mocy, aby wyzyskać tę nieobecność w sposób korzystny dla klijenta.
Obawia się wprost, aby klijentowi jego nie przytrafiło się coś złego. Liczył na stawienie się jego celem osobistego złożenia zeznań; posłał dzisiaj zrana zarówno do biura pana Bosinney’a, jak do prywatnego jego mieszkania (wiedział dobrze, że biuro i prywatne mieszkanie architekta mieściły się w jednym, i tym samym pokoju, uważał jednak za właściwsze nie zaznaczać tego) nigdzie jednak nie umiano objaśnić, co się z nim stało. Szczegół ten wydaje mu się tembardziej niepokojącym, że wiadomo mu, jak bardzo panu Bosinney’owi zależało na złożeniu swojego zeznania. Nie będąc wszelako upoważnionym przez swojego mocodawcę do odłożenia rozprawy, uważa adwokat za obowiązek swój stanąć do niej. Główny punkt jego obrony, na który liczy z niezmienną pewnością i który klijent jego — gdyby, na nieszczęście, nie stanęło mu coś zagadkowego na przeszkodzie — poparłby niewątpliwie swojem zeznaniem, polega na tem, że wyrażenie takie, jak „wolna ręka“, nie może być niczem ograniczone, krępowane, ani pozbawione znaczenia przez uzupełnianie go jakiemikolwiek dodatkowemi słowami. Pozwoli sobie też posunąć się jeszcze dalej i powie, że z samej korespondencji wynika, jako — niezależnie od tego, co zeznać mógłby pan Forsyte w swojej obronie — nie myślał on nigdy o nieuznaniu czegokolwiek, co zostałoby dokonane przez jego architekta. Pozwany nie byłby w przeciwnym razie podjął się tak subtelnego zadania, ani też, co zresztą wypływa z jego listów, nie byłby zgodził się na prowadzenie robót w dalszym ciągu, robót niesłychanie skompliko-