Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rządnie utrzymanym angielskim ogrodzie muszą wysypane żwirem ścieżki lśnić się niepokalanie gładką żółtawą bielą, wić się jak ulizane, wolne od wszelkich śladów otaczającej rzeczywistości, tem bardziej więc od — świadectw powolnego, pięknego rozkładu, siejącego strącone z drzew korony pod nogi przechodnia, barwiącego niemi ziemię, z której, w niezamykającym się nigdy kręgu odrodzeń Natury, nową bujną wytrysną wiosną.
Dlatego też każdy, żegnający się z rodzinną gałązką, opadający z niej, wirujący przez moment na wietrze, zeschły i obumarły listek zgóry skazany być musi na zagładę.
Jedynie na powierzchni małego owego jeziorka gromadziły się liście i kołysały spokojnie, połyskując na słońcu pysznemi jesiennemi barwami i radując olśniony niemi wzrok.
Padły też na nie i oczy młodego Jolyona także.
Przyszedł tu pewnego październikowego rana, niemile był wszakże zaskoczony, znalazłszy, stojącą o dwadzieścia kroków od jeziorka, ławeczkę zajętą, nie cierpiał bowiem czyjegokołwiek przyglądania się mu podczas pracy.
Dama jakaś w aksamitnem okryciu siedziała na ławce, utkwiwszy oczy w ziemię. Na szczęście, oddzielał od niej Jolyona wielki kwitnący oleander, schroniwszy się więc poza nim, rozstawił swoje stalugi.
Przygotowania jego do pracy odbywały się w dość powolnem tempie; odrywało go od niej, jak każdego prawdziwego artystę, wszystko, co chwilowo przykuć mogło jego wzrok, i w tej chwili też złapał się sam na rzucaniu ukradkowych spojrzeń na nieznaną damę.
Po ojcu odziedziczył zdolność bezpośredniego podchwytywania charakterystycznych rysów twarzy. Spostrzegł też odrazu, że twarz nieznajomej jest czarująca.
Rzucił mu się w oczy ślicznie zarysowany, tonący