Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jącym w sobie wciąż jeszcze odcień cudzoziemczyzny — uważam, że masz styl odrębny!
Krytyk spojrzał na nią, uśmiechnął się pobłażliwie i nie dodał nic więcej. Jak wszystkim innym, znane mu były ich dzieje.
Słowa jego wywarły wpływ na młodego Jolyona; pozostawały one w sprzeczności z całą dotychczasową jego wiarą w swoją Sztukę, ze wszystkiem, co teoretycznie uważał w niej za dobre, szczególny wszelako, głęboko zakorzeniony w nim instynkt nie pozwalał mu wyciągnąć z rad tych praktycznych korzyści.
Pewnego ranka przyszło mu na myśl namalowanie serji akwarelowych rysunków, przedstawiających widoki Londynu. W jaki sposób powstała w głowie jego ta myśl, nie mógłby powiedzieć, i dopiero w rok później, kiedy zrealizował ją i sprzedał prace swoje za przyzwoitą cenę, błysnęło mu w pewnym momencie zadumy wspomnienie o owym znawcy i krytyku, drogą asocjacji też stwierdził we własnem dziele dowód swojego forsytyzmu.
Postanowił zacząć od Botanicznego Ogrodu, który był miejscem tylu jego studjów i wybrał tym razem małe sztuczne jeziorko, upstrzone teraz deszczem jesiennych, złocistych i szkarłatnych liści, jakkolwiek bowiem ogrodnicy usiłowali zmieść je z powierzchni stawu, nie mogli dosięgnąć ich swojemi szczotkami. Pozostałe części ogrodu oczyszczane były przez nich prawie doszczętnie co rano ze wszystkich spadających na nie liści, które potem zgarniali w stosy. Z płonących powolnym ogniem stosów tych unosił się ku niebu gryzący, o słodkawym zapachu dym, stanowiący, tak samo jak głos kukułki na wiosnę, jak balsamiczna woń kwiatu lipy w lecie, symbol jesiennego opadania liści z drzew. Systematyczność ogrodników nie mogła pogodzić się z pstrzącemi zieloną murawę złotemi i szkarłatnemi plamami. W po-