Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przesadą zaznaczenie, że nie pozbył się nigdy wrażenia, doświadczonego owej nocy, kiedy usłyszał o świtaniu krzyk pawia — wrażenia, że Bosinney krąży koło domu. Każda sylwetka ludzka, zarysowująca się w mroku wieczornym i przesuwająca się mimo, wydawała mu się podobną do tego, którego George tak trafnie przezwał „Piratem“.
Pewien był, że Irena spotyka się z nim w dalszym ciągu; gdzie i w jaki sposób, ani wiedział, ani badał, powstrzymywany nieokreśloną, tajemną obawą dowiedzenia się zbyt wiele. Wszystko to wydawało mu się obecnie ukrytą podziemną robotą.
Czasem, kiedy pytał żonę, skąd wraca, i gdzie była, o co uważał sobie za obowiązek pytać ją, jak winien czynić każdy Forsyte, dziwną bardzo miała minę. Zdumiewającą była jej moc panowania nad sobą; zdarzały się wszelako chwile, kiedy z poza maski, kryjącej jej zawsze niezbadaną dla niego twarz, błyskał wyraz, jakiego nigdy na niej dotychczas nie widywał.
Od pewnego czasu stało się jej zwyczajem spożywanie lunchu poza domem; ilekroć informował się u garderobianej Bilson, czy pani jej była w domu na lunchu, otrzymywał równie często przeczącą jak twierdzącą odpowiedź.
Mocno mu się niepodobało to jej wałęsanie się samopas, czego bynajmniej przed nią nie ukrywał. Nie zwracała jednak na to najmniejszej uwagi. Było coś w jej lekceważeniu z całym spokojem jego życzeń, co go złościło, zdumiewało, a mimo to bawiło nieomal. Wyglądało to istotnie na lubowanie się z jej strony myślą o odnoszeniu zwycięstwa nad nim.
Wstał wreszcie od studjowania odpowiedzi królewskiego radcy, Waterbuck’a i, udawszy się na górę, wszedł do pokoju Ireny, zamykała się bowiem w nim dopiero idąc spać — tyle jeszcze miała poczucia przyzwoitości,