Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tania; Juna wytrzymała jednak to spojrzenie, nie mrugnąwszy.
— Nie — odparła — nie pisuje do mnie wcale.
Powieki pani Baynesowej opadły. Nie miały zamiaru opaść, ale opadły. Wnet jednak uniosły się znów wgórę.
— Naturalnie, rozumiem. To zupełnie w guście Fila — zawsze był taki!
— Rzeczywiście? — rzuciła Juna.
Lakoniczność tej odpowiedzi zwarzyła na mgnienie swobodę uśmiechu pani Baynesowej; zamaskowała jednak chwilowe zawahanie się nagłym ruchem i na nowo rozsiadując się szeroko, rzekła:
— Ależ tak, moja droga, to najbardziej trzpiotowaty chłopak, jakiego znam; nie należy nigdy zwracać najmniejszej uwagi, na to, co on robi.
Juna zrozumiała nagle, że traci daremnie czas; gdyby nawet zdobyła się na zupełnie jasne postawienie kwestji, nie wyciągnie nic z tej kobiety.
— Widuje go pani? — zapytała, oblewając się szkarłatnym rumieńcem.
Grube krople potu wystąpiły na czoło pani Baynesowej z pod warstwy pudru.
— O, tak — pośpieszyła odpowiedzieć — nie pamiętam, kiedy po raz ostatni był u mnie — istotnie rzadko widywaliśmy go ostatnio. Jest tak bardzo zajęty stawianiem domu kuzyna pani. Podobno ma być skończony wkrótce. Musimy urządzić małe przyjęcie na uświetnienie tej uroczystości; niech pani przyjedzie i zostanie u nas na noc!
— Dziękuję pani — rzekła Juna, myśląc w dochu; — Tracę tylko niepotrzebnie czas. Nie dowiem się od niej niczego.
Podniosła się do wyjścia. Nagła zmiana wystąpiła na twarzy i w całej postaci pani Baynesowej. I ona również wstała; usta jej drgnęły, poruszyła nerwowo rękami.