Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

widział nic jednak z tego wszystkiego. Przed dom zajechał powóz, dwie postacie wsiadły do niego i odjechały...
Tego samego dnia Juna i stary Jolyon zasiedli do południowego lunch’u o zwykłej porze. Młoda dziewczyna miała na sobie, jak zazwyczaj, suknię zapiętą pod górę, a dziadek ubrany był także po domowemu.
Przy śniadaniu wspomniała o tańcującym wieczorku u stryja Rogera i wyraziła chęć pójścia; szkoda tylko, jak zaznaczyła, że popełniła wielkie głupstwo, nie pomyślawszy o nikim, kto mógłby ją tam zabrać. Teraz już zapóźno.
Stary Jolyon podniósł na nią bystre swoje oczy. Jima stale bywała na wszelkich zebraniach tanecznych z Ireną. Rozumiało to się samo przez się. Rozmyślnie też utkwiwszy w niej wzrok, zapytał:
— Dlaczego nie umówiłaś się z Ireną?
Nie! Juna nie miała ochoty iść z Ireną. Pójdzie o tyle tylko — o ile dziadkowi nie zrobiłoby różnicy ten jeden jedyny raz towarzyszyć jej, na krótko zresztą.
Wobec błagalnego jej spojrzenia i wymizerowanej twarzy zgodził się stary Jolyon, pomrukując niechętnie. Nie rozumie właściwie, poco jej potrzebne chodzenie na tańce do Rogerów — wyobraża sobie, mógłby nawet założyć się, że marna tam będzie zabawa. A zresztą ona sama z mizernym swoim wyglądem nie nadaje się do chodzenia na tańce. Potrzeba jej morskiego powietrza, zaraz też po Ogólnem Zebraniu Koncesji Złotego Piasku gotów jest zawieźć ją nad morze. Co? Nie chce wyjechać z Londynu? — O, zupełnie wybije się tutaj z sil! A tam przyszłaby odrazu do siebie...
Żałośnie spoglądając na nią ukradkiem, jadł w dalszym ciągu swój obiad.
Juna wstała od stołu wcześniej i wyszła na miasto, w samą spiekotę południową, czyniąc zakupy z go-