Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwykle czyniła?... W tej samej chwili przyszło mu na myśl, że oddawna już nie widywał Juny u swojej żony.
Obserwując z niewolną od złośliwości uwagą jej twarz, zauważył, że młoda dziewczyna zbladła nagle, jakgdyby miała zemdleć, i wnet potem spłoniła się purpurą. Idąc śladem jej oczu, spostrzegł żonę swoją, opartą na ramieniu Bosinney’a, z którym wychodziła z cieplarni, znajdującej się na końcu sali. Oczy Ireny podniesione były ku towarzyszowi, jakgdyby odpowiadała mu na jakieś zadane jej przez niego pytanie, on zaś wpatrzony był w nią pożądliwie.
Soames spojrzał znów na Junę. Dłoń jej spoczywała na ramieniu dziadka, którego zdawała się prosić o coś. Na twarzy starego Jolyona odbił się wyraz zdumienia; w chwilę później poszli oboje dalej i znikli poza drzwiami z poła jego widzenia.
Muzyka zagrała ponownie walca, a Soames w swojej wnęce okiennej z nieporuszoną twarzą, ale bez uśmiechu na ustach, czekał. Wreszcie, w odległości yarda od ciemnego balkonu, dostrzegł żonę swoją, przechodzącą z Bosinney’em. Poczuł zapach pęku gardenji, zdobiących jej tualetę, widział wznoszenie się i opadanie jej łona, pochwycił wyraz tęsknego omdlenia w jej oczach, zauważył jej rozchylone usta i dziwny, nieznany mu dotychczas uśmiech na jej twarzy. Wolnym, kołyszącym się rytmem tanecznym przewirowali oboje obok niego i w mgnieniu tem wydało mu się, jakoby byli przytuleni wzajem do siebie; spostrzegł, że Irena podniosła ciemne, aksamitne swoje oczy na Bosinney’a, poczem opuściła je ponownie.
Blady jak trup powrócił na balkon i, opierając się o jego balustradę, spoglądał na dół na skwer. Grupa gapiów stała tam wciąż jeszcze, wpatrzona z tępym uporem w oświetlone okna; twarz policjanta zwrócona była także wgórę i tak samo zagapiona. Soames nie