Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nymi gośćmi. Dokoła bramy skupiła się gromadka cierpliwych londyńskich gapiów ulicznych, których przyciągają niezmiennie byle oświetlone okna i dolatujące z poza nich odgłosy muzyki tanecznej. Ich blade, podniesione do góry twarze, wyłaniające się z ponad czarnych, tonących w mroku ich postaci, miały wyraz tępego wpatrywania się, które wydało się Soamesowi drażniącem. Dlaczego pozwalają im gromadzić się? Dlaczego policjanci nie rozpędzają ich?
Ale policjant nie zwracał na nich uwagi; rozstawił szeroko nogi na kawałku wyściełającego podjazd czerwonego chodnika; twarz jego pod służbowym szyszakiem miała ten sam wyraz tępego wpatrywania się co tamtych.
Z drugiej strony jezdni, poprzez sztachety, widzieć mógł Soames połyskujące świeżą zielenią w świetle latarni ulicznych, lekko poruszane wietrzykiem gałęzie drzew, zaś poza niemi, powyżej, szeregi oświetlonych okien, wpatrzonych, niby mnóstwa oczu, w niemą czerń ogrodu. Nad tem wszystkiem rozpięta kopuła nieba, cudownego londyńskiego nieba, usianego niezliczonemi odbiciami niezliczonych świateł — ciemna opona, rozsnuta pomiędzy gwiazdami, załamująca w sobie odzwierciadlenie ludzkich nędz i ludzkich zachcianek, noc w noc ogarniająca wyrozumiale drwiącym swoim uśmiechem całe mile domów i ogrodów, wspaniałych sadyb i lichych chatek, Forsytów, policjantów i cierpliwych gapiów ulicznych.
Soames odwrócił się i, ukryty we wnęce, obserwował oświetloną salę. Znacznie było chłodniej tutaj. Spostrzegł świeżo przybyłych, Junę i jej dziadka, wchodzących do pokoju. Dlaczego przybyli tak późno? Stali w obramowaniu drzwi. Wyglądali markotnie. Trudno było wyobrazić sobie stryja Jolyona, zjawiającego się o tej porze na bal! Dlaczego Jima nie zabrała się z Ireną, jak to