Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wością; Irena dziwny posiada czar; jest w niej coś szczególnie pociągającego!
Opuszczając w towarzystwie Soamesa salę obrad Zarządu, domyślał się tematu, jaki bratanek chce poruszyć w rozmowie z nim. Znalazłszy się na zgiełkliwej i ruchliwej Cheapside, szli przez czas jakiś w milczeniu. Soames zwykłym swoim nerwowym, drobnym krokiem, stary Jolyon wyprostowany, opierający się na parasolu, jak na lasce spacerowej.
Wreszcie skręcili w cichszą względnie ulicę, bowiem droga starego Jolyona, dążącego na zebranie innego Zarządu, prowadziła w kierunku ulicy Moorgate.
Soames, nie podnosząc oczu od ziemi, zaczął:
— Idzie mi o list, otrzymany od Bosinney’a. Widzi stryj, co on pisze; zdawało mi się, że powinienem zawiadomić o tem stryja. Wydałem na budowę domu daleko więcej, aniżeli zamierzałem, chciałbym też postawić sprawę jasno.
Oczy starego Jolyona przebiegły z niechęcią treść listu.
— To, co pisze, jest aż nadto jasne — rzekł.
— Żąda „pozostawienia mu wolnej ręki“ — odparł Soames.
Stary Jolyon spojrzał na niego. Długo powstrzymywana i tajona irytacja i antagonizm w stosunku do młodego człowieka, którego sprawy zaczęły niemile wkraczać w dziedzinę jego własnych, wybuchła otwarcie nazewnątrz.
— Jeżeli nie ufasz mu, po kiego licha powierzasz mu roboty?
Soames rzucił na stryja spojrzenie zpode łba.
— Zapóźno nad tem się zastanawiać. Chcę tylko mieć pewność, że, o ile pozostawię mu wolną rękę, mogę mieć pewność, czy nie nadużyje mojego zaufania. Gdyby stryj zechciał pomówić z nim, większe miałoby to znaczenie.