Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie! — szorstko odciął się stary Jolyon. — Nie chcę mieć z tem nic wspólnego!
Słowa, wypowiedziane przez stryja i bratanka, zdawały się taić w sobie ukryte, znacznie poważniejsze znaczenie. Spojrzenie, jakie przytem zamienili z sobą, było jakgdyby ujawnieniem ich świadomości tego faktu.
— Ha, sądziłem — rzekł Soames — że ze względu na Junę powinienem powiedzieć stryjowi o tem. Wołałem, aby stryj wiedział że nie pozwolę na żadne głupstwa!
— A cóż to mnie obchodzi? — odparł stary Jolyon wyzywająco.
— O, nie wiem! — cofnął się Soames, zmieszany tonem stryja i niezdolny powiedzieć nic więcej.
— Nie powie stryj w każdym razie, że nie uprzedzałem go — dodał ponuro, odzyskując panowanie nad sobą.
— Że nie uprzedzałeś mnie?! — zawołał stary Jolyon. — Nie wiem, co masz na myśli. Zawracasz mi głowę jakiemiś głupstwami. Nie chcę nic wiedzieć o twoich sprawach; sam dawaj sobie z niemi radę!
— Dobrze — odparł Soames nieporuszony — dam sobie sam radę!
— Do widzenia zatem!
Rozstali się.
Soames zawrócił i wszedłszy do słynnej pierwszorzędnej restauracji, zażądał podania mu wędzonego łososia i szklanki Chablis. Rzadko jadał cośkolwiek w środku dnia i zazwyczaj jadał na stojączkę, uważając, że ta pozycja dobrze robi mu na wątrobę, w gruncie rzeczy zupełnie zdrową, mimo że na jej karb chętnie składał wszystkie swoje niepokoje.
Po zjedzeniu otrzymanej porcji powrócił do swojego biura wolnym krokiem, ze spuszczoną głową, nie zwra-