Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kota. Określenie to, użyte przez Jamesa w rozmowie, jaką miał na ten temat z Emilją, najbardziej odpowiadało doprowadzającej do rozpaczy, aksamitnej miękkości przy wyraźnie drwiącej minie, jaka najwybitniej cechowała taktykę Bosinney’a.
Wreszcie, obejrzawszy wszystko co było do obejrzenia, wyszedł temi samemi drzwiami, któremi wszedł, i teraz, czując, że traci daremnie czas, siły i pieniądze, zdobył się na odwagę iście Forsytowską i, spojrzawszy Bosinneyowi bystro w oczy, rzekł:
— Słyszę, że często widuje pan moją synowę. Co też ona mówi o domu? Nie widziała go jeszcze, przypuszczam?
Powiedział to, wiedząc dobrze o odwiedzinach Ireny na budowli — nie dlatego, rozumie się, aby miało wiązać się z temi odwiedzinami coś szczególnego, poza dziwnem, wypowiedzianem przez nią, zdaniem o „niedbaniu czy dostanie się do domu“ oraz sposobem, w jaki Juna przyjęła wiadomość o wizycie.
Postawieniem w tej formie pytania Bosinney’owi miał na celu danie mu możności wypowiedzenia się, jak tłumaczył się w następstwie przed sobą samym.
Nagabnięty bezpośrednio młody architekt przez długą chwilę nie odpowiadał, nie odrywając oczu od twarzy Jamesa, w którą wlepił je z dokuczliwą uporczywością.
— Widziała dom, nie mógłbym jednak powiedzieć panu, jakiego jest o nim mniemania.
Zaskoczony i podrażniony tą odpowiedzią James, nie mógł jednak, nie sprzeniewierzając się własnej naturze, odstąpić od wszczętego tematu.
— O — rzekł — widziała? Przywiózł ją Soames zapewnie?
— Nie! — odparł Bosinney z uśmiechem.