Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Można było się tego domyśleć — rzekł. — Co do mnie — zaczął — uważałbym, że... — Urwał nagle, spotkawszy się z rzuconem mu przez architekta spojrzeniem. Od tej chwili, ilekroć uderzyło go coś, o czego cenie pragnął się dowiedzieć, opanowywał swoją ciekawość i powstrzymywał się od wszelkich pytań.
Bosinney postanowił, jak się zdawało, zaprezentować mu dom z wszelkiemi szczegółami i gdyby James nie należał do ludzi, umiejących dobrze zakarbować sobie w pamięci każdy drobiazg na pierwszy rzut oka nań, byłby napewno został oprowadzony po całym domu po raz drugi. Architekt zdawał się wyczekiwać z taką skwapliwością na zadawanie sobie pytań, że James uważał tembardziej za właściwe mieć się mocno na baczności. Wysiłek przy oglądaniu domu zaczął mu już porządnie ciążyć, jakkolwiek bowiem był z natury bardzo sprężysty i sprawny, zwłaszcza na człowieka jego budowy i wzrostu, pamiętać wszelako należy, że ukończył już siedemdziesiąt pięć lat.
Coraz bardziej też zaczął upadać na duchu; obejrzenie domu nie zbliżyło go ani o włos do pożądanego celu, nie dało mu wiadomości, jakich, w sposób mglisty nieco, spodziewał się. Jedynym wynikiem oględzin domu było wzmożenie jego niechęci i nieufności do młodego człowieka, który gnębił go swoją uprzejmością i w którego całem zachowaniu zmuszony był dopatrywać się wyraźnych drwin.
Chłopak okazał się sprytniejszym niż przypuszczał i przystojniejszym niż sobie wyobrażał. Miał wygląd, mówiący „gwiżdżę na wszystko!“ niepodobający się więc Jamesowi, który najbardziej nie znosił u ludzi żyłki ryzykanckiej. Raził go też dziwny uśmiech chłopaka, ukazujący się na jego ustach w momentach najbardziej niespodziewanych; szczególne także miał oczy. Przypominał — jak wyraził się w następstwie James — głodnego