Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zdjęła okrycie i Bilson, rozumiejąc jej intencję, nie otworzyła jej nawet drzwi salonu, ale pobiegła na dół do suteren służbowych.
Juna zatrzymała się na chwilę, aby obejrzeć się w małem staroświeckiem srebrnem lustrze, zawieszonem nad dębową komodą, w którem odbiła się jej drobna, a mimo to dumna dziewczęca figurka z wyrazem stanowczości na małej twarzyczce, w białej sukni, z półokrągłem wycięciem dokoła szyi, zbyt szczupłej na dźwiganie korony spiętrzonych miedziano-złocistych włosów.
Cichutko otworzyła drzwi wiodące do salonu, chcąc zrobić narzeczonemu niespodziankę. Pokój przesiąknięty był subtelnym, ale upajającym zapachem azalij.
Wciągnęła aromat żądnemi nozdrzami i w tej samej chwili usłyszała głos Bosinney’a nie w tym samym pokoju, ale tuż obok:
— Ach! Tyle jest rzeczy, o których miałbym do pomówienia, ale teraz nie będziemy mieli na to czasu!
Głos Ireny odpowiedział:
— Dlaczego nie przy obiedzie?
— Jak można mówić swobodnie?...
Pierwszym impulsem Juny było cofnąć się, zamiast ulec mu jednak weszła do pokoju i stanęła przy werandowych drzwiach, wychodzących na mały dziedziniec. Stamtąd właśnie dolatywał zapach azalij, przy których klombie, zwróceni plecami do niej, tuląc twarze do złocisto-różowych kielichów kwiatowych, stali — narzeczony jej i żona Soamesa.
— Proszę, niech pani przyjdzie sama jedna w niedzielę; będziemy mogli obejrzeć cały dom razem.
Juna pochwyciła spojrzenie, jakie rzuciła mówiącemu Irena poprzez oddzielający ją od niego bukiet kwiatów. Nie było to spojrzenie zalotne, ale stokroć gorsze w oczach młodej dziewczyny — spojrzenie kobiety, która boi się wyjawienia niem zbyt wiele.