Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie mieli sobie wiele więcej do powiedzenia, jednakże po drodze na stację rzucił mu Soames zapytanie:
— Uważa pan Irenę za wysoce artystyczną naturę?
— Tak.
Krótka ta odpowiedź była równie dobrze szorstką odprawą, wyraźnem powiedzeniem nieomal:
— Jeżeli pan zamierza dyskutować o zaletach żony pańskiej, radziłbym wybrać sobie innego interlokutora!
Ponury gniew, jaki taił w sobie Soames przez całe popołudnie, rozpłomienił się w nim na dobre.
Zamilkli obaj. Żaden z nich nie przemówił słowa, i dopiero kiedy byli już blisko stacji, zapytał Soames:
— Kiedy ma pan nadzieję oddać gotowy gmach?
— Ku końcowi czerwca, o ile pan rzeczywiście zamierza powierzyć mi i wewnętrzną dekorację.
Soames skinął głową.
— Zdaje pan sobie chyba jednak sprawę — rzekł — że dom kosztuje mnie znacznie więcej, aniżeli obliczyliśmy. Muszę panu nawet przyznać, że byłbym dał całej budowie za wygranę, gdyby nie to, że nie mam zwyczaju porzucania raz powziętego projektu.
Bosinney pominął to wyznanie milczeniem. Soames spojrzał na niego zukosa z wyrazem zawziętej niechęci — bowiem pomimo butnej, wyniosłej swojej powściągliwości przypominał mu Soames zaciętemi swojemi ustami i twardo zarysowanym czworokątnym podbródkiem — buldoga.
Kiedy o siódmej tego wieczora przyszła Jima na Montpellier Square, oznajmiła jej pokojowa, Bilson, że pan Bosinney jest w salonie; — nasza pani — dodała — przebiera się i zejdzie za chwilę na dół. Uprzedzi ją o przybyciu panny Juny.
Jima zatrzymała gorliwą służbistkę.
— Dobrze, moja Bilson. Pójdę do salonu. Proszę nie przeszkadzać pani Soamesowej.