Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Smali zeszła odrazu. Umyła zapuchniętą wciąż jeszcze twarz i jakkolwiek z surowym wyrzutem spojrzała na jasno-granatowe spodnie Swithina — przyjechał wprost z klubu, gdzie dano mu znać o śmierci Anny — miała wyraz twarzy pogodniejszy niż zwykle: instynkt wyczuwania rzeczy niewłaściwej i w tym momencie nawet górował u niej nad wszystkiem.
Wszyscy pięcioro poszli na górę odwiedzić ciało. Pod śnieżnie białe prześcieradło podłożono watowaną kołdrę, teraz bowiem, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebne było ciotce Annie ciepło; usunięto poduszki; plecy i głowa leżały płasko, przypominając nieruchomością tą sztywność swoją przez całe życie; czepek, wieńczący wierzchołek głowy, ściągnięty był po obu stronach do wysokości uszu; pomiędzy obramowaniem jego a prześcieradłem twarz zmarłej, równie prawie jak ono biała, zwrócona była z zamkniętemi oczami ku twarzom braci i sióstr. Niezwykły spokój czynił ją surowszą jeszcze niż zazwyczaj; wszystkie kości jej zarysowywały się wyraźnie pod wyschłą jak pergamin, zrzadka tylko zmarszczoną skórą — kwadratowy podbródek, wystające kości policzkowe, czoło z zapadniętemi skroniami, subtelnie wyrzeźbiony nos, cała ta twarz — twierdza niepokonanego ducha, który uległ śmierci, teraz zwrócona niewidzącemi oczami wgórę, zdawała się usiłować odzyskać owego ducha, odzyskać władzę opiekuńczą, świeżo jej wydartą.
Swithin spojrzał przelotnie tylko na twarz zmarłej i wyszedł z pokoju; widok jej, jak przyznawał później, wywarł na nim wstrząsające wrażenie. Zeszedł nadół, poruszył cały dom, i, chwyciwszy swój kapelusz, wgramolił się na siedzenie czekającego powozika, zapomniawszy podać adres woźnicy, który zawiózł go do domu, gdzie przez cały wieczór siedział nieruchomo na krześle.
Przy obiedzie nie mógł przełknąć nic prócz kuropatwy i szklanki szampana...