Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sytów, ogromny pokój bilardowy i niemniej imponujący salon, do którego z jednego końca tygodnia na drugi nikt nie wchodził.
Ta kobieta, której twarz dość mu się podobała, mogłaby o połowę mniej być wrażliwa; ile nacierpieć się przez nią musi biedny Jo! A ta słodka parka dzieciaków! Ach, jakie to straszliwe szaleństwo!
Poszedł w kierunku Edgware Road, mijając szeregi małych domków, nasuwających mu (niesłusznie niewątpliwie, ale uprzedzenia Forsytów są rzeczą nietykalną) ponure wszelakiego rodzaju przypuszczenia.
Niestety, opinja publiczna, głoszona ustami starych bab plotkarek i przelewających z pustego w próżne gadulskich, pozwala sobie wydawać sąd na własną jego krew i ciało! Rojowisko starych intrygantek! Wbił energicznie koniec parasola w ziemię, jakgdyby chciał przenizać nim serce owych plotkarek, ośmielających się szkalować dobre imię jego syna, skazywać na ostracyzm jego i jego następcę, który mógłby nadać znów cel i treść dziadkowemu życiu!
Gniewnie zagłębił w ziemię koniec parasola. A przecież on sam podporządkowywał się przez piętnaście lat sądowi świata — i dzisiaj po raz pierwszy dopiero sprzeniewierzył mu się.
Z dawną goryczą przypomniał sobie dzieje Juny, jej biednej matki i całą wogóle bolesną tę historję. Paskudna rzecz!
Długo trwało, zanim się dowlókł do Stanhope Gate, bowiem z wrodzoną swojemu usposobieniu przewrotnością, szedł całą drogę pieszo, mimo że bardzo był zmęczony.
Umył ręce w umywalni na dole i poszedł do jadalni w oczekiwaniu obiadu; był to jedyny pokój, z jakiego korzystał, o ile Juna przebywała poza domem — czuł się tu mniej samotnym. Wieczorna gazeta nie nadeszła