Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powód nagłego jej odejścia, poczuł też coś w rodzaju nienawiści nieledwie do starego człowieka, który, wiedząc o tem, mógł siedzieć tak spokojnie.
— Miły macie domek tutaj — rzekł stary Jolyon, spoglądając przenikliwie na syna — wzięliście go zapewnie w dzierżawę?
Jolyon-syn skinął potakująco głową.
— Niebardzo tylko podoba mi się otoczenie — dodał Jolyon-ojciec — sama hołota, bieda z nędzą.
— I my także jesteśmy hołota i bieda z nędzą — odparł syn.
Po tych słowach nastąpiło milczenie, przerywane jedynie rytmicznem grzebaniem piasku łapami Baltazara.
— Zdaje mi się, Jo, że nie powinienem był tu przyjść — rzekł z prostotą stary Jolyon — ale taki się czuję samotny!
Na te słowa podniósł się Jolyon-syn i położył rękę na ramieniu ojca.
W sąsiednim domu ktoś wygrywał na rozstrojonym fortepianie, powtarzając nieustannie arję „La donna é mobile“, mały ogródek zasnuł się cieniem, promienie słońca muskały już tylko krawędź muru, na którym w ostatnich jego blaskach wygrzewał się kot, wytrzeszczający senne oczy na psa Baltazara. Zdała dochodziły słabe odgłosy ulicznego ruchu; pnącza, rozpięte na sztachetach dokoła ogrodu, zasłaniały wszystko z wyjątkiem nieba, domu i starej gruszy, której najwyższe gałęzie złociło jeszcze słońce.
Przez czas jakiś siedzieli obaj mężczyźni, zrzadka tylko zamieniając parę zdań. Wreszcie stary Jolyon wstał, aby odejść, przyczem nie padło z ust żadnego z nich ani jedno słowo zapowiedzi ponownego jego przyjścia.
Poszedł do domu głęboko zasmucony. Jaka nędzna dziura! Stanął mu przed oczami wielki, pusty dom w Stanhope Gate, jedynie odpowiednia siedziba For-