Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wielkim cylindrem i jego surowe, nieco zagniewane spojrzenie zdawały się mówić: — Zmuszono mnie do tego!
— Pani Jolyonowa Forsyte przyjmuje?
— Tak, proszę pana — jak mam zameldować?
Stary Jolyon pomimowoli porozumiewawczo mrugnął okiem na dziewczynkę-pokojówkę, wymieniając jej swoje nazwisko. Wydala mu się taką zabawną małą żabką.
Poszedł za nią przez ciemny przedsionek do małego saloniku, którego meble pokryte były barwnym kretonem. Dziewczynka wskazała mu fotel.
— Państwo są w ogrodzie, proszę pana; niech pan będzie łaskaw spocząć, pójdę i oznajmię im pańską wizytę.
Stary Jolyon usiadł na wskazanym sobie fotelu i rozejrzał się z zaciekawieniem dokoła. Wnętrze domu, tak samo jak i jego zewnętrzne otoczenie, wydało mu się nędznawe — nie potrafiłby inaczej tego określić; znać było na wszystkiem jakieś — nie umiałby powiedzieć, na czem ono właściwie polegało — jakieś obdrapanie, a raczej może wysiłek wiązania końca z końcem. O ile mógł na pierwszy rzut oka zauważyć, nie było w całym pokoju sprzętu, mogącego kosztować z nowości pięć funtów angielskich. Ściany, wyblakłe, widocznie oddawna nieprzemalowane, udekorowane były akwarelowemi szkicami; przez sam środek sufitu czerniła się podłużna rysa pęknięcia.
Wszystkie te małe domki były to stare, drugorzędne konstrukcje, komorne za nie nie mogło wynosić nawet stu funtów rocznie. Myśl, że jeden z Forsytów, w dodatku własny jego syn, mieści się w podobnym lokalu, zabolała go bardziej, aniżeli mógł przypuścić.
Dziewczynka wróciła.
— Państwo proszą pana do ogrodu — dygnęła, wskazując mu drzwi werendowe.